Przez właściwą mi w ostatnim czasie opieszałość, nie pojawiła się tu notka promująca imprezę. Niemniej jednak o imprezie mówiło się już od pewnego czasu i gdzie można było, tam spamowano.
Dla mnie była to pierwsza wizyta w Szczecinie. Cieszyłem się na podróż w dawnych granicach Prus.O Szczecinie wiem co nieco. Mój znajomy twierdzi, że Szczecin ma większe przedwojenne płyty chodnikowe z granitu, przez co sprawia ponoć bardziej wielkomiejskie wrażenie od Wrocławia.Ale fakt, trzeba przyznać, że przedwojenna urbanistyka miasta ma swój urok. Dużo rond, szerokie aleje, wykorzystanie różnic ukształtowania terenu. Nie mogłem się jednak przyzwyczaić do innego kąta środkowego niż we Wrocławiu (chodzi o proporcje wysokości zabudowy do szerokości ulicy). Starałem się zagiąć tubylców kwestią pomnika Sediny. "Pazim" i Hotel Radisson na żywo wyglądają gorzej niż na zdjęciach, zaś Brama Portowa cieszy oko nawet w czasie dużej zamieci. Pluje sobie w brodę, że nie widziałem Tarasów Hackena, ani nie ucałowałem tabliczki z nazwą Skweru Ackermana. A po młodych wilkach ani śladu.
Książęta i księżniczki pomorskie zaopiekowali się mną doskonale. Był kilkuetapowy after pełen błazeństw na którym zgodnie z tradycją musiałem zasnąć i zostać popisany markerem, szalona sobota i niedziela w zupełnej rozsypce. Sama impreza? Żeby ktoś to dobrze pamiętał. Wszystkie sety zostały bardzo ciepło przyjęte, parkiet nie pustoszał od 22 do 4 i przetoczyło się przez niego mnóstwo śliny i potu. Bawiłem się szampańsko. Cieszę się, że byłem częścią tego wydarzenia. A dałem z siebie 100%.
Wielkie dzięki dla organizatorów imprezy, wszystkich zebranych w piątek w Alter Ego i ekipy towarzyszącej mi aż do niedzieli. Już to zapowiedziałem, że jeszcze nawiedzę Szczecin, nawet jak nie będę grał. Ja wam jeszcze pokażę!
Pzdr.
Stadtkind.
1 komentarz:
Dzięki za przybycie i zniszczenie. Czekamy na więcej!
Prześlij komentarz