środa, 15 kwietnia 2009

And I'm in Chicago...





Hot Dog "Chicago" uratował nam życie (właściwie to żołądki) i to już dwukrotnie.
Serwuje je "American Hot Dog Bar" na dworcu w Katowicach.

Jeśli ktokolwiek w tym momencie się skrzywi lub przerazi, otworzy usta by zapytać: "Co? Gdzie?" to śpieszę uspokoić: sam nigdy nie jadałem zapiekanek z budki i kurczaków z rożna z przyczepy, ale to miejsce akurat wzbudziło moje zaufanie. Wszystko wygląda czysto i sterylnie i w miarę profesjonalnie (jak na polskie warunki). Żadnych uszczerbków na zdrowiu czy innych dolegliwości ani u siebie ani u Adama nie zaobserwowałem.

Z drugiej strony, może nasze żołądki, po intensywnie przeżywanych weekendach, na tyle się zahartowały czy wręcz nawet zmutowały, że przetrawiły by nawet odpadki radioaktywne. Nie wiem. Faktem jest jednak, że "Hot Dog Chicago" to naprawdę dobrze zainwestowane 4,50 zł (bułka 200 robi swoje) i dlatego zasłużył na osobny post.

Przy okazji pozdrawiamy obsługę i właścicieli tego sympatyczne przybytku oraz Jakuba Dymka, który nam to miejsce pokazał.

A na deser rasowy chicagowski wałek:

Soul Migantz - Calling Chicago


Pzdr.
Stadtkind

Brak komentarzy: